Zgodnie z definicją Słownika Języka Polskiego ‘wulgaryzm’ to: „wyraz lub wyrażenie będące dosadnym, ordynarnym określeniem zjawisk, które można nazwać, używając słów neutralnych stylistycznie.” Chyba od razu rzuca się w oczy, że autorzy mieli problem z jasny i zrozumiałym wyjaśnieniem pojęcia. Trzeba by bowiem szukać definicji wyrazów: dosadny i ordynarny, żeby pojąć intencję leksykografów. Prostszym wyjaśnieniem byłoby przyjęcie faktu, że w definicji kryje się założenie, że każdy użytkownić języka intuicyjnie wie, które słowo w jego kręgu kulturowym należy do wulgaryzmów lub – innymi słowy – do językowego tabu, a zatem do leksemów, których nie powinno się używać.

Ale skoro takie słowa istnieją, to jak to się dzieje, że pojawiły się w języku i dlaczego tak często są stosowane? Kolejne zagadnienie: czy rzeczywiście musimy się opanowywać i pilnować przed wypowiadaniem wugaryzmów? I jeszcze: jaka jest funkcja komunikacyjna tabuizowanych wyrazów.

Zacznę od przypomnienia przypadku Phineasa Gage’a, amerykańskiego kierownika budowy torów kolejowych. W roku 1848 uległ nieszczęśliwemu wypadkowi, w wyniku którego metalowy pręt przebił jego czaszkę pod lewym okiem oraz uszkodził płat czołowy mózgu. W konsekwencji Gage stracił wzrok w lewym oku, ale nie to przyczyniło się do zainteresowania nim przez środowisko medyczne. Sprawą, która do dziś nurtuje lekarzy, psychiatrów i psychologów, była diametralna zmiana zachowań społecznych pechowca. Zaczął być nieprzyjemny dla otoczenia, stronił od ludzi i… przeklinał jak szewc. Badania nad relacją mózgu i relacji międzyludzkich, które rozpoczęły się dzieki inspiracji Gage’a, pozwoliły ustalić, że ludzki mózg kryje w sobie kilka warstw rozwoju od wspólnych zwierzęcych przodków do współczesnego człowieka „społecznego”. Płat czołowy, który został uszkodzony przez pręt, to – jak się okazało – najnowszy wynalazek ewolucyjny odpowiadający za: planowanie, myślenie, pamięć, wolę działania i podejmowanie decyzji, ocenę emocji i sytuacji; pamięć wyuczonych działań ruchowych, np. taniec, nawyki, specyficzne schematy zachowań, wyrazy twarzy, przewidywanie konsekwencji działań, konformizm społeczny, takt. No właśnie, dwa ostatnie elementy są niezwykle ważne, bo to właśnie w płacie czołowym dokonuje się decyzja, jakie będą społeczne konsekwencje wypowiedzianych przez nas komunikatów.

Czy zatem wulgaryzmy są jakiegoś rodzaju chorobą lub objawem uszkodzenia mózgu? A może jest jakieś miejsce, w którym skrywają się te niechciane słowa? Przeciwnikom używania „brzydkich wyrazów” pewnie spodoba się fakt, że tzw. koprolalia (wypowiadanie obscenicznych słów) jest jednym z objawów zespołu Tourette’a, czyli zaburzenia neuropsychiatrycznego objawiającego się powtarzalnymi tikami motorycznymi i fonicznymi. W praktyce tiki foniczne lub dźwiękowe mogą być pomrukami, chrząknięciami, ale bardzo często są to wulgaryzmy, a nawet wyzwiska rasowe czy antyreligijne.

Ciekawszym jednak wyjaśnieniem – z punktu widzenia praktyki komunikacyjnej – było odkrycie wpływu na zachowanie działania ciała migdałowatego, ukrytego w głębi płatów skroniowych. Okazało się bowiem, że właśnie ta część mózgu jest najstarszym twórem, który odziedziczyliśmy po pierwszych zwierzęcych przodkach. Ta zwierzęca natura człowieka tkwiąca głeboko w naszych mózgach przetrwała, aby pozwolić nam przeżyć w groźnym, otaczającym świecie. Odpowiada bowiem za ocenę (w wielkim skrócie) napływających bodźców i błyskawiczną decyzję, czy należy uciekać, walczyć, czy zachować się neutralnie. Jak połączyć działanie ciała migdałowatego z faktem, że kiedy ktoś solidnie nadepnie nam na nogę w zakłoczonym tramwaju to na usta ciśnie się: kurwa!?

No właśnie, dochodzę do zasadniczego problemu. Jednym z zadań ciała migdałowatego jest wysłanie komunikatu o zagrożeniu, w wyniku czego organizm wydziela adrenalinę, która napina mięśnie zdolne dzięki temu do szybszej ucieczki lub walki. Badania kliniczne wykazały, że wzmocnieniu wydzielania adrenaliny pomagają wypowiadane lub raczej wykrzyczane wulgaryzmy. Nawet przeciwnicy „brzydkich wyrazów” muszą się zgodzić, że zwykła domowa kłótnia z soczystymi blyzgami daje poczucie siły, władzy i przewagi. Udowodniono także zwiększenie stopnia przyswajania bólu, kiedy badanym pacjentom pozwolono przeklinać w warunkach eksperymentalnych, kiedy wystawieni byli na działanie lodowatej wody.

Klniemy zatem, gdy czujemy, że jesteśmy w stanie zagrożenia i musimy się bronić. To pierwszy, zwierzęcy objaw. Dopiero chłodna analiza danych, która zachodzi w płatach czołowych, może pohamować nasze „prymitywne” zachowanie i powstrzymać język przed niekontrolowanym wyrzuceniem z siebie odpowiedniej porcji bluzgów. Jest to już jednak zachowanie społeczne, z charakterystyczną tylko dla ludzi nową strukturą mózgu, który pilnuje, abyśmy pozostali częścią grupy.

(Ciąg dalszy nastąpi. A w nim o kulturowych i międzykulturowych aspektach wulgaryzmów)